O MIŁOŚCI BEZ PAMIĘCI
Źródło: STYLE I CHARAKTERY nr 3 (3)
Razem z moim sąsiadem Zbyszkiem Zamachowskim jechałam kiedyś na koncert do Wrocławia. Mimo że od lat mieszkamy na jednej ulicy, to widujemy się rzadko, więc ucieszyliśmy się oboje, że nagadamy się wreszcie do woli.
Już za pierwszym zakrętem Zbyszek zaczął jakąś pasjonującą historię o tym, co się wydarzyło w ich teatrze. W najciekawszym momencie zadzwonił telefon. Zbyszek odebrał i na tyle długo tłumaczył dziennikarzowi, dlaczego nie może udzielić mu wywiadu do jego zbyt kolorowego pisma, że kiedy po skończonej rozmowie zapytał mnie „O czym to ja mówiłem?” – nie potrafiłam odpowiedzieć. Zapomniałam.
– No nic, potem sobie przypomnę, to dokończymy…
A co u ciebie?
Zaczęłam opowiadać, ale tak, żeby nie było smutno – same wesołe historie. Sypałam anegdotami, Zbyszek śmiał się jak dziecko i droga nam się nie dłużyła. Kiedy zbliżałam się do puenty najciekawszej historii, znowu zadzwonił telefon. Tym razem do mnie. Tak długo ustalałam z dźwiękowcem terminy pracy w studio, że kiedy zakończyłam rozmowę, żadne z nas nie pamiętało, o czym traktowała moja pasjonująca opowieść.
– Na pewno sobie nie możesz przypomnieć? – pytałam z nadzieją, bo wiedziałam, że puenta by go zachwyciła.
– No… nie przypomnę sobie… za Boga… bo jeszcze odpowiadałem w tym czasie na SMS-y. Ale poczekaj, poczekaj, zanim ty sobie przypomnisz, powiem ci coś bardzo ważnego, co właśnie sobie przypomniałem i już od dawna chciałem ci o tym powiedzieć.
– Mów.
Zaczął i było na tyle ciekawie, że wciągnęłam się w jego opowieść do tego stopnia, że zapomniałam o przypominaniu sobie tej (zapomnianej przed chwilą) mojej opowieści. Mówił długo i ważna historia jeszcze nie dobiegała końca, gdy niemal jednocześnie zadzwoniły nasze telefony. Zaczęliśmy się śmiać, ale odebraliśmy je, bo dzwoniły nasze dzieci. Jak nietrudno się domyśleć, po rozmowach z dziećmi nikt z nas nie pamiętał, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Pamięć się na nas obraziła. I tak było jeszcze kilka razy, do samego Wrocławia.
Do dzisiaj się śmiejemy na wspomnienie tej podróży. Jedno jest pewne – gdyby los znowu kiedyś wysłał nas dokądkolwiek – będzie o czym pogadać!
Tylko jedną opowiedzianą przez Zbyszka historię zapamiętam chyba na całe życie. Gdybym jednak była zbytnią optymistką, zajrzę sobie do trzeciego numeru „Stylów i Charakterów”, bo postanowiłam opowiedzieć ją Państwu teraz…
Byłam kiedyś na spacerze z moim psem, niejakim Markotnym, i zobaczyłam na łące całujących się i przytulających starszych ludzi.
Do tego stopnia starszych, że nawet mnie zadziwił ten widok. Ponieważ kobieta wydała mi się kimś bardzo podobnym do pani Józefy, czyli mamy Zbyszka, zapytałam go:
– Czy to możliwe, żeby twoja mama przytulała się intensywnie na naszej łące do jakiegoś obcego pana?!
– Tak, tak – odpowiedział, śmiejąc się. – Posłuchaj tylko, co to była za historia. Otóż mama przyjeżdżała do nas raz w miesiącu,
nacieszyć się wnukami.
Po nacieszeniu się wracała do siebie, to znaczy do Brzezin pod Łodzią. Zawsze odwoziłem ją na dworzec autobusowy. Któregoś razu miała cięższy bagaż i poprosiłem pana siedzącego obok w autobusie, aby pomógł mamie przy wysiadaniu – co obiecał. Minął miesiąc. Znów odwożę mamę na ten sam dworzec i znów koło mamy siedzi ten sam pan. Okazało się, że on także przyjeżdża do Warszawy raz w miesiącu, chyba na zebrania Związku Przesiedleńców, a potem wraca do siebie, do Łodzi. Podróżowali tak kilka razy i – co ci będę długo opowiadał – w łódzkiej restauracji „Anatewka” wyznali sobie miłość. Mama była wdową już od dwudziestu dziewięciu lat, a pan Mirek wdowcem od ośmiu. Gdy upewnili się, że razem jest im lepiej niż oddzielnie, postanowili mieć jeden adres – zamieszkali razem.
Spytałam z niedowierzaniem:
– I w dalszym ciągu się kochają, mimo że razem mieszkają na co dzień?!
– Jak papużki nierozłączki – powiedział Zbyszek. – Zakochani są w sobie bez pamięci! Sama widziałaś na łące, jak to wygląda.
Fakt. Widziałam. Zakochani bez pamięci… A z nią różnie bywa, coś o tym wiem… Żeby tylko nie zapomnieli, którego i o której godzinie ślub.
Bo już po zapowiedziach.
Pozdrawiam
Magda Umer