MAGDA UMER O BURSZTYNIE

MAGDA UMER O BURSZTYNIE
Rozmawiała Katarzyna Żelazek
Źródło: MTB 28/11/2007

Bursztyn to spokój i poczucie bezpieczeństwa. 
Mogłaby mieszkać w bursztynowej komnacie. Kredens byłby z bursztynu. I krzesła oraz stół. Kielichy, szkatułka, obrazek z kawałków różnokolorowych bursztynów, jak z puzzli… Marzy o wielkim bursztynowym łożu z baldachimem. Ewentualnie baldachim mógłby nie być z bursztynu.
O bursztynie, który jest przedłużeniem jej natury, opowiada Magda Umer, piosenkarka, aktorka, scenarzystka i reżyser.

Katarzyna Żelazek: Czy pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy zobaczyła morze?

MAGDA UMER: Myślę, że chodziłam wówczas do przedszkola, byłam w grupie starszaków, przyjechaliśmy z Warszawy do Gdyni na kolonie. Morze zachwyciło mnie do tego stopnia, że nie chciałam się z nim rozstawać. Do dziś czekam na spotkanie z Nim gdziekolwiek by ono nie było i żal mi je porzucać. Ale przynajmniej mam do czego tęsknić. Nad morzem czuję się lepiej, niż gdzie indziej. Ludzie mówią: jeziora są piękne, góry są piękne. To prawda, że są piękne ale dlaczego się nie ruszają? Bardzo mnie to denerwuje. Morze żyje dużo bardziej niż jeziora i góry.

KŻ: Nad morzem lepiej milczy się czy gada?

MU: Lubię spacerować, całe kilometry, mocząc stopy w wodzie. Lubię leżeć i czytać, mniej chętnie pływać. W czasie pływania nie widzę morza , tylko wodę i wodę, której się trochę boję. Jeśli gadać, to tylko z tym, z kim naprawdę chcę rozmawiać. A najczęściej chcę rozmawiać z morzem. Jest takie dyskretne! Jedno na co bym dziś już się nie odważyła, to spanie na plaży. A kiedyś było to moim marzeniem! Wszystko przez tsunami. Teraz będę się go bała do końca życia.

KŻ: Kiedy pierwszy raz wzięła Pani do ręki bursztyn?

MU: To ciekawe, bo nie pamiętam tego momentu. Pewnie na tych przedszkolnych koloniach. Doskonale jednak pamiętam Wicie, miejscowość między Ustką a Darłowem, w której przez dwadzieścia lat spędzaliśmy rodzinne wakacje. Moja mama wstawała o świcie i godzinami brodząc w wodzie, zbierała maleńkie bryłki. Miała ogromny dar wynajdywania ich w leżącym na brzegu dywanie glonów. Potem w domu zalewała te grudki bursztynu spirytusem i powstawała mikstura dobra na wszelkie bóle reumatyczne. Ciało natarte nią po kąpieli doznaje ożywczego uczucia. Pamiętam też zdziwienie z dzieciństwa – i do dziś trudno mi w to uwierzyć – że bursztyn powstał z żywicy przed milionami lat. Największe wrażenie zawsze robił na mnie bursztyn z muchami, komarami, liśćmi zamkniętymi w środku. To coś nieprawdopodobnego. W gdańskim Muzeum Bursztynu nie mogłam od inkluzji oderwać oczu. Bursztyn zastygając skracał życie komara albo liścia, ale za to dawał im swojego rodzaju wieczność. Nie wiem tylko czy ich to cieszyło?

KŻ: Dziś zbiera Pani jeszcze bursztyny spacerując nad morzem?

MU: Ze zbierania bursztynów nigdy się nie wyrasta. Idę brzegiem morza i myślę: jestem duża, niech bursztynów szukają dzieci. Wzrok jednak błądzi i domaga się spotkania z miodową bryłką. Ile wtedy radości!

KŻ: Ma Pani w swoich zbiorach bursztyn z inkluzją?

MU: Jeszcze się takiego nie dorobiłam. Zresztą bronię się przed nazywaniem bursztynów, które posiadam zbiorem czy kolekcją. Ja niczego nie kolekcjonuję, samo do mnie przychodzi. Lubię bursztyn w każdym kolorze. I miodowy, i ciemny jak mocna herbata. Ale najbardziej chyba jasny, prawie biały. Mam kilka sznurów korali, jakąś broszkę, dwie bardzo ważne bransoletki, które gubią koraliki, bursztynową różę, no i dwie większe bryły. Pierwszą kupiłam kilka lat temu w Indiach, drugą w ubiegłym roku w Gdańsku, obok fontanny Neptuna. Zobaczyłam ten bursztyn – mieszczący się na dłoni, w ciepłym, słomkowym kolorze, nie szlifowany, ale gładki, jakby wypłukany przez wodę – w gablocie galerii. Nie wiedziałam dlaczego ale wiedziałam, że muszę go mieć. Właściciele galerii odpowiedzieli krótko: nie jest na sprzedaż. Zobaczyli jednak moją wygłodniałą minę i ulegli. Bardzo jestem im wdzięczna, bo prawie się z nim nie rozstaję!

KŻ: Nie ma Pani dziś na sobie biżuterii z bursztynem.

Mam ten bursztyn przy sobie ale ukryty. To jest głęboko skrywane uczucie. Mam nadzieję że wzajemne…

MU: Już od młodości nie lubiłam biżuterii. Wolę ją oglądać, podziwiam tę, którą noszą inni, ale sama rzadko noszę. Czuję, że tylko bursztyn i perły są przedłużeniem mojej natury. Najlepiej nieobrobiony. Srebro odbiera bursztynowi duszę. Gdybym już musiała odejść z tego świata – a zwierzę się pani, że bardzo niechętnie – chciałabym, aby ten mój ukochany bursztyn dostał się komuś, komu byłby tak samo drogi i potrzebny. Mówiąc drogi nie mam oczywiście na myśli wartości materialnej.

KŻ: Czy wśród Pani przyjaciółek są wielbicielki bursztynów?

MU: Rzadko widuję u kogoś biżuterię z bursztynem. Może panie sądzą, że jest niemodny? A ciekawe, bo w każdym sklepie hotelowym w Polsce sprzedaje się wyroby z bursztynu. Turyści kupują. Amerykanki czy Niemki bursztynu się nie wstydzą. Zabursztyniają się od stóp do głów i są szczęśliwe. Mnie nie obchodzi czy bursztyn jest arystokratyczny, czy plebejski. Nie można się go wstydzić. Niech się wstydzą ci, którzy podążając ślepo za modą zabijają własną oryginalność. Ja kocham bursztyn i nic na to poradzić nie mogę.

KŻ: Co takiego jest w bursztynie? MU: Nie wiem, ale czuję, że coś bardzo ważnego. Jest w nim zaklęta moc milionów lat. To intuicja. Bursztyn daje mi spokój i poczucie bezpieczeństwa. Mogłabym mieszkać w bursztynowej komnacie. Kredens byłby z bursztynu. I krzesła oraz stół. Kielichy, talerze, szkatułka, obrazek z kawałków różnokolorowych bursztynów, jak z puzzli…lampka nocna, zakładka do książki. Okiennice… Marzę o wielkim bursztynowym łożu z baldachimem. No, może baldachim nie musiałby już być z bursztynu. A właściwie dlaczego nie? Mógłby. Taki cały z bursztynowych łez… Oczywiście mam na myśli łzy szczęścia… Lubię marzyć.

Do spisu artykułów