Lecz skoro tak go kochali…

 

Lecz skoro tak go kochali…

Rozmawiała Magdalena Żakowska

Mieliśmy mu dużo do zawdzięczenia , ale i do wybaczenia. I wybaczaliśmy. Ale pod koniec życia, kiedy był już bardzo chory, unikaliśmy rozmów, które mogłyby go zdenerwować– mówi piosenkarka Magda Umer.

Która piosenka Młynarskiego najbardziej oddaje jego charakter?

– To trudne pytanie, bo Wojtek miał kilka osobowości, z powodu talentu największe męki przeżywał sam ze sobą. Umęczony sobą i geniuszem.

Ma pani na myśli chorobę?

– Tak.

Kiedy to się zaczęło?

Nie potrafię wskazać takiego momentu. W 1982 roku byłam z synem Mateuszem u Zuzi i Daniela Olbrychskiego we Francji, pod Paryżem. Wojtek też tam przyjechał. Któregoś dnia obserwowałam, jak bawi się z moim 5-letnim Mateuszem i 2-letnią Weroniką (córką Zuzanny i Daniela Olbrychskiego – red.), robili fikołki, skakali. I wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach coś w rodzaju szaleństwa. Zrozumiałam, że jest chory. 

Kiedy był w stanie chorobowym, miał kompletnie inne oczy. Później wielokrotnie to widziałam. Dużo czytałam o chorobie dwubiegunowej, dlatego że kilka osób mi bliskich na nią chorowało, między innymi Marek Grechuta, Maciek Zembaty. To nie jest rzadka choroba wśród artystów. Wojtek zawsze był niezwykły, ale nie od razu zorientował się, że ta niezwykłość to nie tylko talent. Kiedy już się dowiedział, wielokrotnie powtarzał mi: „Magda, przepraszam cię za wszystko, ale wiesz…na mnie  nie można się gniewać, bo ja jestem chory”. To było odważne, uczciwe i podziwiałam go za to.I wybaczałam wszystko.

W okresie zdrowym, był nadzwyczajnym człowiekiem, koleżeńskim, uczynnym, dobrym. Nie myślał o sobie, myślał o nas wszystkich – o naszym biednym kraju, o przyjaciołach. Kiedy chorował, potrafił przerażać. 

Kiedy się poznaliście?

– Zaczynałam, jako młodziutka piosenkarka w Stodole. Powiedział mi wtedy coś bardzo, bardzo miłego. To był może rok 1969 rok albo 1970? A chwilę potem koleżanka ze Stodoły powtórzyła mi, że usłyszała od niego jakieś najgorsze rzeczy. Nie mogłam tego pojąć.To po co mi to powiedział?!

 I później już zawsze bałam się tej jego nieszczerości. Wybaczałam mu wszystko, bo wielbiłam jego twórczość i wychowałam się na niej… ale się bałam. 

Stworzyli z Adrianną Godlewską (pierwszą żoną – red.) wspaniały artystyczny dom. Mówiło się, że to bardzo szczęśliwa rodzina – na świecie były już Agata i Paulina, śliczne dziewczynki, Janek urodził się później. Adrianna śpiewała i grała, siostra Wojtka – Basia –była aktorką u Hanuszkiewicza.I sama pisała też. Założyła w Szwajcarii wspaniały klub polonijny.Wszyscy wiedzieli, że Artur Rubinstein jest mężem jego ciotki, a Wojtek to stryjeczny wnuk Emila Młynarskiego, kompozytora, dyrygenta, współzałożyciela Filharmonii Narodowej. Nagle, w tym szarym PRL-u, zgrzebnej Polsce, taka wspaniała, kolorowa, światowa  rodzina. 

Do tego pisał odważne teksty. Po prostu wybraniec losu. Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora w młodości byli przez krótką chwilę wielbicielami nowego ustroju, było im dość trudno wprost ten system krytykować. Wojtek był młodszy, nigdy nie miał złudzeń co do komunizmu. Był w porównaniu z nimi dużo bardziej wybitnym publicystą niż poetą. Pochodził z ziemiańskiej rodziny i pięknie przemycał też w swoich piosenkach ten stary świat, te truskawki w Milanówku. Był też jednym z największych patriotów, jakich w życiu poznałam. Śpiewał „Lubmy się trochę”, bo zależało mu na łączeniu ludzi i na tym kraju.

Opowiadał w wywiadzie, że w młodości głęboko wierzył, że w Polsce idzie ku dobremu i dopiero 1968 rok go z tej wiary otrzeźwił.

– W młodości miał  bardzo dużo wiary w człowieka i takiego życiowego optymizmu. W tym sensie był wielkim wychowawcą mojego pokolenia. Wszyscy go za to kochaliśmy. Myślę, że ta miłość do Polski i do ludzi w ogóle – a nie tylko do najbliższych – spowodowała, że najbliżsi mogli się czuć trochę zaniedbani. Ale to cecha większości wybitnych artystów. Rzadko się zdarza, żeby żona, córka czy syn nie mieli do nich pretensji. 

Która jego płyta jest najbardziej pani?

– Moja ukochana to „Wojciech Młynarski śpiewa swoje piosenki”. Jego debiut z 1966 roku. I co my tam mamy? Stosunek miłosny do tzw. naszej małej stabilizacji.

Ale jednocześnie wszystkim się na tej płycie dostaje: bikiniarzom, Andrzejowi Wajdzie i całemu środowisku artystycznemu.

– No właśnie! Ale na zasadzie „człowieku, obejrzyj się w lustrze i zrób coś, żeby nam wszystkim żyło się lepiej”. To nie są piosenki pisane z punktu widzenia Zeusa na Olimpie, nie ma w nich szyderstwa. To był już ten wielki Wojtek, do zakochania.

Czy on należał do tego środowiska ?

– On nigdy nie należał do żadnego środowiska. Zawsze był osobny, odstawał.

Miał przyjaciół?

– Chyba nie potrafił się przyjaźnić.

Jedynym jego przyjacielem był kompozytor i akompaniator Jerzy Derfel i należy mu się za to pomnik. W tym najgorszym etapie choroby Wojtek opowiadał straszne rzeczy – że wszyscy go okradają, oszukują, w tym Jurek. To trwało latami. I ten Jurek mu to wszystko wybaczał, w ostatnim okresie był przy nim. 

Z drugiej strony, otaczało go wiele życzliwych osób. Przecież on w tych najgorszych etapach choroby bywał agresywny, szalał, a jednak zawsze znalazł się ktoś, kto się nim zajął, zaopiekował. 

Zresztą po okresie choroby, kiedy wracał do normalnego życia, nie przypominaliśmy mu, co robił jeszcze niedawno. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.Żeby mu się łatwiej zdrowiało.

Skoro nie ma jednej piosenki, która oddaje charakter Młynarskiego, to może kilka piosenek?

– Na pewno „Nie ma jak u mamy”, bo nie jest wykluczone, że to mama była dla niego najważniejsza na świecie. 

Ale wiele osób miało do niego pretensję, że – w stosunkowo jeszcze młodym wieku – oddał ją do Domu Aktora Weterana w Skolimowie.

…Znam wiele osób z naszego środowiska, które marzą o tym , aby starość spędzić w Skolimowie, w swoim środowisku.Nie nudzić się i mieć opiekę.Ten ośrodek ma bardzo dobrą opinię, co w ogromnym stopniu zawdzięczamy Zosi Kucównie.

Jeszcze jakieś piosenki?

– Ale to nie jest tak, że Wojtek był taki, jak jego piosenki. Wszystkie jego genialne obserwacje świata i ludzi, często mijały się z jego własnym stosunkiem do nich. W czasach studenckich, kiedy był  dla mnie półbogiem, zawsze powtarzał, że nie można źle mówić o ludziach. A kiedy go poznałam byłam w szoku – nie znam drugiego człowieka, który potrafiłby tak źle mówić o bliźnich. Dopiero kiedy zrozumiałam, że to choroba, dotarło do mnie, że to, co Wojtek mówi prywatnie nie ma znaczenia. Że wtedy nie należał do siebie.To był w najgłębszym sensie bardzo dobry człowiek, który w chorobie mówił złe rzeczy. 

Na przykład?

– Agnieszka Osiecka. Zawdzięczał jej bardzo wiele i pod koniec życia często to podkreślał. To Agnieszka go odkryła i nagrała w Radiowym Studiu Piosenki. Widziała jego talent i bardzo mu na początku pomagała. A kiedy już wszyscy dowiedzieli się o tym, jak jest wielki, on sam, zaczął zazdrościć talentu innym. Chociaż przy takim talencie jak jego, ta zazdrość była kompletnie niepotrzebna i bezpodstawna. Był takim aptekarzem, który zazdrości kowalowi, że dobrze konie kuje. O Agnieszce mówił wielokrotnie najgorsze rzeczy: że grafomanka, pijaczka itd. I nagle, kiedy umarła, nikt nie napisał o niej takiego pięknego wiersza jak on. „wszyscy ją świetnie znali, wszyscy ją strasznie kochali. Lecz skoro tak ją kochali, tak bezgranicznie, tak mocno, czemu w co drugim Jej wierszu taka straszliwa samotność?”.Kochał ją, doceniał jak mistrz mistrza, świetnie rozumiał.

Jak środowisko artystyczne reagowało na chorobę?

Jego chorobę przed światem ukrywaliśmy. To taka wielka lojalność środowiska, na które składają się alkoholicy, degeneraci, pijacy, półwariaci… płacący  cenę za talent od Boga. Ale wszystko w rodzinie.

Agnieszka Osiecka wiedziała i traktowała to, co o niej mówił z wyrozumiałością. Ja dopóki się nie dowiedziałam, przeżywałam to bardzo. Jako młoda dziewczyna nie potrafiłam zrozumieć, jak człowiek, który tworzy takie genialne teksty, może był takim nikczemnikiem. Uważałam, że artysta musi być taki, jak jego wiersze i piosenki. Dziś już wiem, że tak najczęściej nie jest. Dlatego boję się poznawać osobiście poetów, aktorów, pisarzy, których wielbię, żeby mi się to całe rusztowanie uwielbienia nie zawaliło.

W fazach choroby unikało się Młynarskiego?

– Tak. Potrafił być groźny, nieprzyjemny. Ten wiersz o Agnieszce, że wszyscy ją tak kochali, a była tak straszliwie samotna, pisał też o sobie. Dlatego ten wiersz jest taki wstrząsający. Wszyscy wokoło, żeby nie wiem co się działo, chronili go przed światem, a jednocześnie on był wśród nas z tą swoją chorobą bardzo sam. 

Został żywym pomnikiem?

– Nikt nie odważył się pisać źle o nim, bo każdy, niezależnie od opcji politycznej, coś mu zawdzięczał. A jednocześnie Wojtek do nikogo nie należał, do żadnej frakcji. Był apologetą ojczyzny takiej, o jakiej marzył, żeby była. Kochał Polskę nieprzytomnie.

Od lat 90. pisał coraz mniej. Narzekał, że inteligencja, która była odbiorcą jego twórczości, znika. Wolna Polska go rozczarowała. Czuł się w niej chyba coraz bardziej samotny?

…Tak. Bardzo przeżywał szczególnie ostatnie lata.Pisywał o tym felietony do „Szkła kontaktowego”.Świat głupiał w zastraszającym tempie.

Pamięta pani wasze ostatnie spotkanie? (albo takie spotkanie, które zapamięta pani jako ostatnie)

…Tak. U lekarza .Chodziliśmy na rehabilitację do tego samego kręgarza- Tomka Wilińskiego. On kończył u niego wizytę, ja byłam następna. Schorowany, umęczony, źle wyglądał .Zapamiętałam że powiedział:”no…to do zobaczenia kochana”- tak grzecznościowo chyba.I chwilę potem zaczęły się te sepsy, szpitale,udręki.

Ale tak sobie myślę, że gdyby było możliwe jakieś „zobaczenie”, to Tam powinien już wypoczywać i istnieć bez tej przeklętej choroby, która zamęczyła jego i najbliższych.

A nam wszystkim dała wielkiego twórcę.

 

„Poetka znikła w oddali”

Wojciech Młynarski

Poetka znikła w oddali,

Bardzo Dalekiej Oddali, 

wszyscy ją świetnie znali,

wszyscy ją strasznie kochali.

Lecz skoro tak ją kochali,

tak bezgranicznie, tak mocno,

czemu w co drugim Jej wierszu

taka straszliwa samotność?

Jeśli aż tylu Przyjaciół

wciąż przy niej, za nią się snuło,

czemu w co drugiej piosence

takie błaganie o czułość?

Oto Boże Igrzysko:

poetka dowcipna, psotna,

a w środku tak straszliwie

zziębnięta i samotna.

Wynagródź jej to Panie

w tę przedwiosenną porę,

Kiedy poetka stanie

nad Niebieskim Jeziorem,

Najczulej wśród błękitu

Ty jeden przytul Ją.

I ręczę, że Ci przy tym 

okular zajdzie mgłą…