Chodziłabym z transparentem „Świat dla roślin, zwierząt, dzieci i dobrych ludzi”.
Gazeta Wyborcza, 23 marca 2016
Magda Umer – ur. 1949 w Warszawie. Pieśniarka, aktorka, scenarzystka,felietonistka, dziennikarz i reżyser. Zagrała rolę Racheli w „Weselu”w Teatrze Narodowym, wyreżyserowała poetyckie spektakle teatralne: „Biała bluzka”, „Kobieta Zawiedziona”, „Zimy żal”, ”Big Zbig Show”; zrealizowała przedstawienia dla Teatru TV, m.in. „Heloiza i Abelard”; oraz cykl telewizyjnych wywiadów z Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą. Mistrz Mowy Polskiej. Nagrała wiele płyt. W październiku wyszła najnowsza – „Duety. Tak młodo jak teraz”. Cały czas ma artystyczne plany na przyszłość.
Marek Górlikowski: Dlaczego pani próbuje zatrzymać rzeczy, które odchodzą, po co dziś słuchać Kabaretu Starszych Panów?
Magda Umer: Z głębokiego przeświadczenia, że są na tyle ważne i wartościowe, że jeżeli nikt się tym nie zaopiekuje, to zniknie to dla młodszego pokolenia,na przykład dla pana.Bardzo młodzi ludzie piszą do mnie o tym, czym było dla nich zetknięcie się z Kabaretem Starszych Panów. Wielkim i ważnym przeżyciem. Potem oni są jakimiś 40-letnimi starcami i nadal jest to dla nich ważne. Nie wiem niczego na pewno, bo gdy obserwuję, jakie rzeczy podobają się ogromnej większości, to trochę mnie to boli, ale mam nadzieję,że dopóki będę widziała, słyszała i miała siły, to będę starała się przekazać młodszym to, co uważam za najbardziej wartościowe w dziedzinie kultury.Zaczynając od piosenek, które są moim ukochanym środkiem wyrazu artystycznego.Szczególnie żal mi takich niesłusznie zapominanych- choćby pierwsza z brzegu „Samokołysanka Bącza” z ostatniej mojej płyty „Duety. Tak młodo jak teraz”, którą śpiewam z Arturem Andrusem. Wydawało mi się smutne, że takie wspaniałe słowa i muzyka nie są dziś znane młodym ludziom. Ja nagrałam tę płytę przede wszystkim dla moich synów. Franek ma 30 lat, a Mateusz 38 i oni w ogóle takich piosenek nie znają.
Wydaje mi się, że ważniejsi od piosenek są dla pani na tej płycie ludzie.
Są równie ważni, czyli bardzo ważni i bardzo cenieni. Kochani. Czasem sprawdzałam jakie piosenki najbardziej pasowały by do jakiej osoby. Wiedziałam na przykład, że Janusz Gajos nie jest wokalistą więc szukałam piosenki, w której będzie mógł mówić na tle muzyki i jako aktor zagrał wspaniale w piosence „Pa-role!”. Jest po prostu genialnym aktorem i to słychać także w tej piosence.Zawsze też chciałam coś nagrać z Wojtkiem Waglewskim, bo barwa jego głosu mnie zachwyca od lat, ale jednocześnie trochę się bałam, bo to jedyna osoba z całej grupy na płycie, której prywatnie nie znałam, a tylko podziwiałam. I nagle jestem w kinie na filmie o Powstaniu Warszawskim i na napisach końcowych słyszę piosenkę „Pora by się rozstać”. Zmarnowana piosenka, bo połowa ludzi już wyszła z kina, nic nie słyszała. Jestem szczęśliwa,że nagraliśmy ją razem.
A czym jest dla pani przyjaźń?
Najważniejszą i najtrudniejszą relacją międzyludzką. Mówi się, że o miłość trzeba dbać, hodować jak kruchą roślinę, ale z przyjaźnią jest podobnie. To jeszcze trudniejsza hodowla. Nie można nazywać przyjacielem co drugiej osoby, tylko dlatego,że ona ci się podoba jako człowiek. Można kochać kogoś bez wzajemności, ale nie można przyjaźnić się bez wzajemności. Można się przyjaźnić z niesamowitymi osobami. Na przykład wielbiona przeze mnie Stefania Grodzieńska przyjaźniła się ze swoim wnukiem. Najpierw było to maleńkie dziecko ukochanej córki, a potem dorosły chłopak i partner do rozmowy. A rozmawiali na każdy temat i czuli wielką potrzebę rozmowy i przebywania ze sobą.Wsłuchiwania się w siebie nawzajem, służenia pomocą, dzielenia się radością i smutkiem. Wszystkim. To się nazywa miłość, która jest przyjaźnią. Nieosiągalne marzenie wielu ludzi.
A kiedy przyjaciele odchodzą jak Agnieszka Osiecka albo Jeremi Przybora?
Mimo że ich nie ma fizycznie, są bardzo obecni w moim życiu. Gdy jestem w trudnej sytuacji i muszę podjąć ważną decyzję, to zastanawiam się co by powiedział Jeremi albo Agnieszka. Są bardzo ważnymi punktami odniesienia. Jestem już w takim wieku, że tyle osób odeszło i często bliższymi są dla mnie ci w zaświatach, niż ci na tym świecie. Jak będzie pan w moim wieku to pan to zrozumie.
Dlaczego napisała pani kiedyś na blogu: Pokolenie wychowane na skretyniałej telewizji trzeba spisać na straty i wychować następne?
Napisałam tak, bo pewnie znowu nieopacznie włączyłam w jakimś hotelu telewizor i jakiś program rozrywkowy mnie zirytował. Nie powiem panu jaki, bo do tego stopnia nie oglądam telewizji, że dzisiaj nie mogłabym powiedzieć jaka ona jest. Marzyłabym, żeby powstały jakieś dobre programy, ale dopóki najważniejszym kryterium są słupki oglądalności, to będą robione programy wyłącznie dla szerokich mas.A to artystyczna równia pochyła. Na szczęście ludzie ratują się na własną rękę. Chodzą do kin i teatrów, a przede wszystkim mają internet, który zawojował świat młodszych pokoleń. Tam szukają sobie czego chcą i znajdują wiele wspaniałych rzeczy.
Ja byłam dzieckiem szczęścia, bo między 14 a 18 rokiem życia, czyli wtedy kiedy kształtuje sięwrażliwość młodego człowieka- w radio śpiewała mi Ewa Demarczyk i Wojtek Młynarski, w telewizji królował „Kabaret Starszych Panów” i trudno było potem zadowolić się było byle czym. No i wielcy poeci i pisarze. Pisałam już, że ja właściwie całą młodość spędziłam w świecie przeczytanym.I w kinach i w teatrach.
A dzisiejszy teatr? Na przykład głośny spektakl „Śmierć i dziewczyna” gdzie zatrudniono aktorów porno, to „byle co”?
Niech pan mi nie każe mówić o czymś czego nie widziałam.
A jeśli chodzi o pornografię jako zjawisko, to walka z nią w sytuacji, gdy każde małe dziecko nieupilnowane przez rodzica może sobie włączyć pornografię w internecie, jest beznadziejna…
Ja nie lubię pornografii. Seks bez miłości wydaje mi się zajęciem śmiesznym i mało estetycznym. Dopiero uczucie czyni je czymś pięknym i zdrowym. I podobno daje szczęśliwsze dzieci.
Ale czy cenzurowałaby pani przedstawienia?
Całe młode życie żyłam w czasach królowania cenzury i wiem jedno – cenzurowanie zawsze będzie miało wprost przeciwne skutki, czyli bilety będą wysprzedane, a młodzi będą robili jeszcze bardziej „nieprzyzwoite” przedstawienia.
A jak było w latach pani młodości?
Byłam hipiską. Nagość nigdy nie kojarzyła mi się z pornografią. Była piękna i młoda. Ta nagość. Z młodziutką Korą, która wtedy w ogóle nie była jeszcze piosenkarką, tylko piękną dziewczyną Marka Jackowskiego, spotykałyśmy się na Famie – czyli Festiwalu Artystycznym Młodzieży Akademickiej. Marek Jackowski grał tam w zespole Anawa Marka Grechuty. W czasie wolnym wszyscy razem opalaliśmy się na wydmach. I nikomu do głowy nie przychodziło opalanie się w ubraniach . I to się wtedy nikomu z żadnym grzechem nie kojarzyło. Pan Bóg stworzył nas nagimi, młodymi, pięknymi i tak chcieliśmy sobie przeżyć wakacje. Naszym jedynym parawanem były te wydmy. Nagość nie jest nieprzyzwoita. Byle nią nie epatować.Człowiek ubrany, zasznurowany po szyję, może być sto razy bardziej nieprzyzwoity niż golas.I często musi spowiadać się ze swoich grzesznych myśli.
Mamy nowego prezesa telewizji Jacka Kurskiego, ma powstać telewizja narodowa, ludzie obawiają się zwolnień i cenzury, pani to przeżyła.
Przeżyłam, bo mnie po prostu z niej wyrzucono.Podobno moje programy były źródłem pesymistycznego antysocjalizmu, jak powiedział ważny wtedy generał stojący na straży ustroju. I miałam zakaz występów w ogóle. Niewesołe to były czasy. A z telewizji zawsze się kogoś wyrzuca i przyjmuje nowych ludzi, których potem ktoś następny wyrzuca. A potem wyrzuca się tego, który wyrzucał.Tam się bezpardonowo walczy o władzę. Ile ja już tych zmian przeżyłam.Ja wolałabym telewizję międzynarodową niż narodową. Telewizję która łączy ludzi. Od czasu istnienia internetu jesteśmy wielką globalną wioską już od jakiegoś czasu i chyba nic tego nie odwróci. Żadna polityka.
Kiedy wyrzucili panią z telewizji wyemigrowała pani z synem do Francji, mieszkała u przyjaciół, ale wróciła, dlaczego?
Nie mogłabym chyba żyć dłużej poza Polską. Kocham swoją ojczyznę, ale to jest trudna miłość. Bo jak zobaczyłam 11 listopada marsz „niepodległości”, czy też przeciw imigrantom na Moście Poniatowskiego, z hasłami typu „Polska dla Polaków”, to byłam naprawdę przerażona i pomyślałam, że nad nasz kraj napływa najczarniejsza z chmur. Ja nie lubię wieców, tłumów i transparentów,ale jeśli już miałabym gdzieś pójść z transparentem, to byłoby na nim napisane:„Świat dla roślin, zwierząt, wszystkich dzieci i dobrych ludzi”.
Zastanawia się pani, co nimi kieruje?
Bardzo często się zastanawiam, bo moim najważniejszym zajęciem w życiu jest próba zrozumienia ludzi, którzy myślą inaczej niż ja. Ale często to próba nieudana. Zastanawiam się, co takiego wydarzało się w życiu tych 20-letnich chłopaków w Paryżu, że zamordowali tylu ludzi i sami postanowili zginąć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Może wiara?
Może. Najgroźniejszy jest fanatyzm w każdej religii. Brak tolerancji. Byłam kiedyś z mądrym księdzem Kazimierzem Orzechowskim na pielgrzymce śladami Jezusa Chrystusa. Mieszkaliśmy w Jerozolimie u sióstr, które opiekowały się sierotami arabskimi i izraelskimi. Ich rodzice się pomordowali i zostały one, maleńcy, bezbronni, nie rozumiejący niczego obywatele kuli ziemskiej. Sami na świecie. Opiekowały się nimi siostry katolickie. Dla mnie to jest idea chrześcijaństwa – opiekować się słabszym, biednym, takim, który bez naszej pomocy nie da sobie w życiu rady. Bez względu na kolor skóry i wyznanie.
Słyszałem, że pani nawróciła się pod wpływem wiary Andrzeja Nardellego, niezwykłego aktora, który tragicznie zmarł w wieku 25 lat, ale zdążył zachwycić widzów swoim talentem.
Znaliśmy się tylko pół roku, ale to było intensywne pół roku 1972 roku. Uwielbiałam go. Spotykaliśmy się prawie codziennie, bo dużo razem występowaliśmy. Zrobiłam o nim film, może znajdzie się gdzieś kiedyś w internecie albo na DVD. To był naprawdę ktoś nie z tej ziemi. Utalentowany, nadwrażliwy, życzliwy światu chłopiec. Zachłanny na życie.Może przeczuwał,że ma mało czasu? Pochodził z kochającej się, wielodzietnej rodziny. Miał zaszczepioną przez tę rodzinę, przez mamę z Mysłowic, wiarę w Boga, taką bezdyskusyjną, którą się dostaje u samego początku życia. W tamtych czasach, w latach 70. to nie było tak, że wszyscy chodzili do kościoła, a jeżeli chodzili to nie informowali o tym innych. Andrzej nie krył się ze swoją wiarą, ale i nie epatował nią, nie próbował nikogo nawracać.Po prostu chodził do kościoła św. Marcina i pięknie mówił o Bogu. Widziałam sztukę według „Barci Karamazow” Dostojewskiego, w Teatrze Telewizji,Grał tam Aloszę i uważam że to była jego najlepsza rola, był w tym tak przejmujący, że wierzyło się we wszystko, co mówi. Zazdrościłam mu tej strzelistej wiary. Gdy zmarł, to tego jego Pana Boga tak strasznie mi brakowało, że poszłam do św. Marcina właśnie i powiedziałam księdzu Bronisławowi Dembowskiemu, że chciałabym się ochrzcić.I to był 1972 rok. On powiedział do mnie wtedy, że nie może mnie tak ochrzcić jak małego dziecka, ponieważ jestem dorosłą kobietą, piszę pracę magisterską o Wisławie Szymborskiej i powinnam wiedzieć, że chcę to zrobić naprawdę. Dał mi do przeczytania pięć grubych książek, już nie pamiętam jakich. Nawet nie przebrnęłam przez pierwszą. To mnie tak zniechęciło, że wtedy tego nie zrobiłam. Zrobiłam dopiero w 1979 roku jak urodził się mój pierwszy syn Mateusz, ochrzciłam się razem z nim i nikt nie kazał mi czytać trudnych, grubych książek. Rodzicami chrzestnymi była Kalina Jędrusik i Janusz Kondratiuk. Nigdy nie żałowałam tego kroku, ale zawsze mówię, że ta moja wiara miała różne etapy. Etap chodzenia do kościoła, etap niechodzenia do kościoła. Etap modlitwy domowej, etap zachłyśnięcia się wiarą. Modlitwy w Lesie, które mi zostały do dzisiaj. Miałam też długie okresy zwątpienia, że może to wszystko nieprawda. Tak mówiła moja mama.I jeszcze mówiła, że religia to opium dla ludu. Jednak miałam wielkie szczęście do księży- zawsze mogłam im o tym zwątpieniu opowiedzieć. Jak zaczęłam wątpić w naszego Pana Boga, to zaczęłam jeździć do Indii przez 5 lat i tam Go szukałam.
Znalazła pani?
W Indiach jest 300 tysięcy bogów, jest więc w czym wybierać, ale nie przyjęłam żadnego. Gdy wróciłam z ostatniej wyprawy, pomyślałam, że widocznie mój problem polega na tym, że ja tego mojego Pana Boga nie mogę nazywać. Nie mogę go przydzielać do żadnej religii, że gdzieś tam, jest to Niewyobrażalne Coś. Nieprzenikniona Tajemnica. Metafizyka. A to, że ludzie na ziemi się zabijają, bo jeden czci Allaha, a drugi Chrystusa, jest jakąś paranoją. Straszną chorobą ludzkości. Dzisiaj to już epidemia.
Boi się pani Wojny?
Boję i myślę o niej coraz częściej. Może przyjdzie czas kopania ziemianek. Schronów. To niewytłumaczalne, a jednocześnie właśnie nie można sobie podciąć żył i umrzeć z tego powodu, że nadciąga wojna, jak to zrobił Witkacy we wrześniu 1939 roku.
Niektórzy prawie tak bardzo jak wojny boją się nowego roku, zdaniem psychologów to czas zwiększonej liczby samobójstw, pani też wychodziła z depresji, jakaś rada?
Coś czuję,że pan należy do tych „niektórych”… Ja strasznie długo nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Dlaczego w pewnych okresach swego życia jestem na tyle silna, że mogę znieść jakieś straszne rzeczy i żyć w miarę normalnie, a w momentach słabości byle podmuch wiatru mnie zmiata. Jedno złe słowo złego człowieka zabija.
Świat wydaje się zmierzać do wielkiej katastrofy, starzy i młodzi to czują. A pokazał to doskonale Lars von Trier w niesamowitym filmie „Melancholia”. Teoretycznie wszystko jest w porządku, masz dwie ręce, dwie nogi, słońce świeci, jest miło. Budzisz się, masz gdzie spać, co jeść, a wszystko wydaje się bez sensu. Nie jesteś w stanie wstać z łózka przez dwa tygodnie. A potem nie chcesz żyć. Po prostu nie masz siły na przeżycie następnego dnia. Ale te najczarniejsze chwile już za mną. Mam nadzieję. Teraz doceniam dar życia jak mało kiedy. Może dzięki wnukom.
Żeby nie wiem jak było ciężko, żeby nie wiem jak straszliwe chmury wisiały nade mną, to wolę być niż nie być. Ale do tego trzeba dojrzeć. Młody człowiek często tak bardzo cierpi, że wydaje mu się, iż jedynym ratunkiem będzie zakończenie bólu istnienia. Rodzice nigdy nie powinni lekceważyć takich stanów u dziecka, choćby ono miało tylko 16 lat. Emil Cioran, wspaniały rumuński filozof i pisarz, „popełniał” to samobójstwo psychicznie przez całe życie i dożył 84 lat. Warto poczytać jego dzienniki.
Czy dziś jest więcej depresyjnych osób niż kiedyś?
Nie wiem. Ale myślę że dawniej zbyt długo smutni ludzie nie uświadamiali sobie tego, co się z nimi dzieje. Lekarze o tym milczeli, nikt nie bił na alarm. Ja dopiero od dwudziestu lat, zaczynam rozumieć co się ze mną działo na przestrzeni tylu lat. Pomogli mi mądrzy lekarze. Oni uczyli o depresji sytuacyjnej, zimowej i endogennej. Z pierwszymi dwoma łatwiej sobie poradzić , gorzej z tą trzecią. Endogenna jest procesem chemiczno-fizyczno-psychicznym, niezależna od niczego. Najlżejsza jest depresja zimowa, która w naszym położeniu geograficznym obejmuje ogromną ilość ludzi, trzeba brać witaminę D, słońce w pigułce. To zwykły proces chemiczny.
Tak pani spłyca, a tyle pięknych piosenek pani o tym zaśpiewała.
Wszystko jest po coś. Z bólu istnienia bierze się twórczość wielu poetów i pisarzy. Są stopnie depresji. I dopóki ona daje nam więcej dobrego niż złego, to niech ona sobie będzie. Ale jak nas kompletnie niszczy, to trzeba sobie pomóc. Śpiewałam taki wiersz Edwarda Stachury „Dajcie czasowi czas, bo bardzo szkoda byłoby nas”. To było śpiewane do tych młodych ludzi, którzy chcą natychmiast umrzeć. Sam Stachura dwa razy próbował i niestety mu się udało. Dać ludziom piękną i mądrą piosenkę, to jest czasami więcej niż napisać grubą książkę. Piosenka może być ratunkiem dla tego kto ją napisał, dla tego kto ją wykonał i dla tego, kto ją usłyszał. Cud!