SAMOTNICA Z POCZUCIEM HUMORU
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Źródło: Gala 47/2009
Szacowna jubilatka. Właśnie skończyła 60 lat. W tym roku obchodzi też 40-lecie pracy artystycznej. Ciągle zwiewna, eteryczna, delikatna. Taka jak jej piosenki. Tyle że kiedyś nieszczęśliwa, depresyjna, dziś bardziej roześmiana, pogodniejsza. „Nigdy nie chciało mi się żyć aż tak, jak teraz. I nawet gdyby potem miało nic nie być, to warto było” – mówi.
GALA: Pierwszy raz widziałam Panią przed laty w gmachu polonistyki UW, a już wtedy cała Polska nuciła „Koncert jesienny na dwa świerszcze”. Uważam, że to potwornie niesprawiedliwe mieć taki talent i takie włosy.
MAGDA UMER: To żadna moja zasługa. Piękne włosy mieli moi rodzice. A ja byłam dzieckiem bardzo młodziutkich ludzi, bardzo przystojnych na dodatek. Jestem dzieckiem dzieci, zawsze mówię, i jestem mamie bardzo wdzięczna, że mnie urodziła, mimo że była dopiero w XI klasie. Miała 19 lat, tata 21. Bardzo szybko stali się dorośli.
GALA: Uwielbiałam „Koncert jesienny na dwa świerszcze”. To jakiś inny sposób śpiewania, nowa formuła.
MAGDA UMER: Ale ja nie miałam pojęcia, że nowa! Śpiewałam sobie cicho, lekko i delikatnie, bo zdawało mi się, że tak głos ładniej brzmi. Wolałam tak, a nie mocno i głośno, chociaż potrafiłam. Bo jak śpiewałam w szkolnym chórze, profesor Marczak bez przerwy przenosił mnie do innego głosu, gdyż z każdego się wybijałam. „Koncert…” do dziś jest grany.
GALA: Złośliwiec powiedziałby: tantiemy płyną. Jak się trafia na taką złotonośną żyłę?
MAGDA UMER: Przypadkiem. Przypadek jest głównym bohaterem niejednego życia, nie tylko mojego. Ale od początku miałam wielkie szczęście do autorów. Autorzy: Andrzej Woyciechowski, który studiował romanistykę, i Krzysiek Knittel słyszeli, jak na szkolnych akademiach w liceum śpiewałam ballady Okudżawy, i zgłosili się do mnie. Obaj byli moimi starszymi szkolnymi kolegami i napisali mi od razu piękne piosenki: „Twoje włosy”, „Przepraszam za słońce, przepraszam za deszcz”, „Jeśli myślisz, że ja cię nie kocham, to się mylisz”. I okazało się, że te właśnie piosenki moich szkolnych kolegów są ponadczasowe – śpiewam je już 40 lat. I do dzisiaj lubią je bardzo młodzi ludzie. A potem, jak już miałam szansę śpiewania piosenek Osieckiej, Przybory czy Młynarskiego, lepiej być nie mogło.
GALA: Głos, jak włosy, też po rodzicach?
MAGDA UMER: Tak! Tata mój nie znał nut, ale miał słuch absolutny. Grał na każdym instrumencie, który mu wpadł w ręce! Z zawodu był prawnikiem, uczył młodych prawników prawa celnego.
GALA: Ma Pani dwóch synów z dwóch różnych związków.
MAGDA UMER: Mateusz jest dzieckiem miłości. Ja i jego ojciec bardzo się kochaliśmy w szkole średniej, ale potem już razem żyć się nie dało. Podczas któregoś nieudanego powrotu do siebie poczęliśmy bardzo udanego syna. I oboje doszliśmy do wniosku, że jeśli dziecko ma być świadkiem codziennej szarpaniny dwojga kłócących się i walczących nie wiadomo o co, poranionych ludzi, lepiej, żeby miało osobno miłość w domu ojca i osobno – w domu mamy. I miało! Nasz syn zawsze był i jest kochany przez nas oboje! Mateusz zna trzy języki i jest tłumaczem. A Franek był na wyprawie dookoła świata, kończy socjologię. Obaj mają tyle innych nadzwyczajnych cech i zalet! Myślę, że to, co najbardziej mi się w życiu udało, to moi synowie.
GALA: Urodzeni humaniści, jak mama?
MAGDA UMER: Ja mam dług wdzięczności tylko wobec jednej półkuli mózgowej. Na drugą często narzekam. A oni mają obie w porządku: jedna – humanistyczna, druga – nauki ścisłe i racjonalizm w podejściu do życia, podejrzewam po ojcach. W młodości miałam skomplikowane życie uczuciowe; bywałam sama i nieszczęśliwa, ale dzieci dawały mi ogromną siłę i poczucie sensu. Bo moje miłości pojawiały się i znikały, a miłością, która się pojawiła i nigdy nie znikła, są moje dzieci.
GALA: Mateusz uczynił mamę babcią?
MAGDA UMER: Jeszcze nie! Chociaż ma cudną żonę Basię. Ale wszystko przed nami. Tyle tylko, że to nieprzyzwoite, żebym ja, kobieta 60-letnia, nie była jeszcze babcią. Wszystkie moje koleżanki, w tym te dużo młodsze, już są, a ja?… Rzucam się na każde malutkie dziecko i nie chcę wypuścić go z objęć.
GALA: Synów się chowa dla innych kobiet – mawia się czasem.
MAGDA UMER: I słusznie się mawia, bo przede wszystkim dla nich. Nie znoszę zaborczych i egoistycznych matek. Ale my jesteśmy nadzwyczajnie sobie bliskimi ludźmi i to uważam za swoje największe szczęście. Myślę, że oni mnie lubią przede wszystkim jako człowieka, choć jako mamę trochę też. Bo jeśli w czymś w życiu byłam naprawdę dobra, to w byciu mamą. Akurat w tej kwestii nigdy nie będę miała sobie nic do wyrzucenia. Wielkie szczęście.
GALA: Widzę materiał na zwariowaną babcie i nowe piosenki. Pomówmy o przyjaźni, bo w tym Magda Umer tez jest naprawdę dobra. Co jest jej istotą?
MAGDA UMER: Wystrzegam się definicji, bo – wobec względności wszystkiego – są niebezpieczne. Dlatego tak kocham powiedzenie Andrzeja Poniedzielskiego: „Jedynie ważny klucz w jedynie słusznej sprawie tworzą żurawie”. Zawsze podkreślam, że przyjaźnie to najważniejsze, co w życiu mam, co mi się mogło przytrafi ć, największy mój skarb. Także moi synowie, gdy dorośli, stali się moimi przyjaciółmi. Agnieszka Osiecka spytana: „Co jest ważniejsze – miłość czy przyjaźń?”, odpowiedziała: „Miłość, która jest przyjaźnią”. Jestem odludkiem i niełatwo się ze mną zaprzyjaźnić. Mimo pozorów bycia towarzyską i otwartą, jestem straszną samotnicą i trudno znoszę kontakty z ludźmi. I na starość coraz bardziej. Nie mogę wytrzymać z człowiekiem, nawet jeśli go lubię, dłużej niż pół godziny. Aż się boję, co to będzie zaraz z nami…
GALA: Zaryzykuje. A z czego to się bierze?
MAGDA UMER: Z jakiejś choroby może? Jestem trochę dziwaczką i na starość odczuwam przemożną potrzebę bycia samą. Nadzwyczajnie bliskim człowiekiem była i jest dla mnie Agnieszka Osiecka. Bardzo mi jej brakuje. Ale chyba najtrudniej jest mi się pogodzić z odejściem Jeremiego Przybory. To było 25 lat nieprawdopodobnej przyjaźni, choć zaczęło się od współpracy przy telewizyjnych „Zwierzeniach przy fortepianie”. „Jesteś dla mnie nieodzownym towarzystwem” – mawiał często. To było bardzo wzajemne.
GALA: Mam w oczach scenę, gdy tak sobie siedzieliście w fotelach, gaworzyliście, a Jeremi Przybora – porównując wiek kobiety do miesiąca – Panią nazwał wrześniem.
MAGDA UMER: Bo skończyłam wtedy 50 lat i strasznie rozpaczałam. Jeremi mówił, że ta pięćdziesiątka to wiosna starości, 60 lat – lato starości, 70 – jesień starości, 80 – zima starości, a potem… Jeremi, który wtedy miał już „potem”, uznał, że to niedopuszczalny okres w życiu człowieka.
GALA: A kiedyś zapytany: „Co tam, mistrzu, w ojczyźnie?”, odpowiedział: „Za ojczyzna to ja juz nie nadążam”.
MAGDA UMER: Bo natłok zmian w życiu to tsunami. Nadciąga ono tak silne, że człowiek, który składa się w ponad 70 proc. z wody, nie jest w stanie tego ogarnąć, żeby nie wiem jak był mądry. Jego samoobroną jest wycofywanie, nie przyjmowanie do wiadomości większości wiadomości. Ja od lat nie oglądam telewizji, od lat nie mam pojęcia, co się dzieje, nie znam wielu nazwisk. To jest moja samoobrona, nie żałuję tego. Wolę żyć w świecie książek, wierszy i przyrody.
GALA: To pewnie, o zgrozo, nie wie Pani, co to afera CBA, nie odróżnia CBŚ od ABW?
MAGDA UMER: Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Specjalnie. Postanowiłam nie próbować za tym nadążać. Mam mało życia przed sobą, wolę je poświęcać na ważne sprawy. Jeżdżąc po Polsce, nocuję w hotelu i na chwilę włączam telewizor. Jestem tak przerażona poziomem rozrywki, że jeśli mamy coś zrobić dla młodszego pokolenia, to próbować proponować coś innego. To nasz obowiązek. Mój spektakl „Karaoke” poświęcony najpiękniejszym polskim piosenkom literackim transmitowała telewizja, ale że miał za małą oglądalność – tylko 1,8 mln widzów – spadł z anteny. Cytuję Poniedzielskiego: „Mówi się o oglądalności, słuchalności, ale o poczytalności jakoś nikt nie myśli”.
GALA: Jakim cudem przy tylu zajęciach ma Pani czas na przyjaźń?
MAGDA UMER: Myślałam, że po śmierci Jeremiego już nigdy nie spotkam kogoś, z kim się tak, nawet nie w pół zdania, a w pół spojrzenia mogłabym porozumiewać. Spotkałam Andrzeja Poniedzielskiego. Piekielnie inteligentnego, dowcipnego i bliskiego mi także dlatego, że lubi być przede wszystkim sam. Przyjaźń z Andrzejem to coś, co mi pan Bóg podarował na stare lata. Artur Andrus nazwał go „logo listopada”. Najbardziej lubię smutnych ludzi z poczuciem humoru.
GALA: „Czytać, uczyć się, właściwie wiecznie studiować i codziennie zdawać sobie sprawę z tego, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem. I mieć odwagę niczego nie wiedzieć na pewno. I jak najczęściej przebywać z mądrzejszymi od siebie” – radzi Pani w blogu.
MAGDA UMER: Ja tak uważam. Bo albo się człowiek uczy, albo ogląda telewizję. Wyjątek czynię dla kanału TVP Kultura. Jak go zamkną, to będzie straszne morderstwo na resztkach kultury w tym kraju. Trzeba jej bronić.
GALA: Nie nadąża Pani za ojczyzną…
MAGDA UMER: Nie nadążam, ale uważam, że lepiej robić w życiu coś niewielkiego, ale najlepiej jak można, i poświęcić temu życie albo chociaż ostatnią jego dekadę, niż ślizgać się po powierzchni zjawisk. Temu służy moje pisanie. Piszę przede wszystkim dla moich synów, a oni są moimi wiernymi czytelnikami. Surowymi recenzentami? To też, ale im się to podoba, niestety. Może trochę przesiąkli moim sposobem mówienia i mają podobny typ poczucia humoru?
GALA: Pani mąż Andrzej Przeradzki, ojciec Franka, nie jest zazdrosny o swojego imiennika Poniedzielskiego?
MAGDA UMER: Bardzo, bardzo. Bo też z książki „Jak trwoga, to do bloga” wynika, jak wielka jest nasza wirtualna zażyłość. Ale jest mądrze zazdrosny, poza tym bardzo go ceni i lubi. Kiedyś przez całe lata był tak zazdrosny o moją przyjaźń z Jeremim i ciągle robił nam na ten temat głupie dowcipy. Jeremi odpłacał mu tym samym. Gdy codziennie rano dzwonił do mnie o 9.15, a Andrzej przypadkiem odbierał telefon, zawsze mówił do niego: „A co ty tu jeszcze robisz, przecież to moja godzina. Ty jeszcze nie w pracy?”. Ale lubili się bardzo. Mam jeszcze jedno doświadczenie płynące z tak długiego życia – że być może nigdy nie chciało mi się żyć aż tak, jak teraz. Mimo najczarniejszych okresów w życiu, których nie brakowało, mimo całego pokręcenia i zawirowania, uważam, że życie jest cudem. I nawet gdyby potem miało nic nie być, to i tak warto było. Dlatego napisałam dla Maryli Rodowicz piosenkę „Jest cudnie”, a ona tak zatytułowała swoją płytę, teraz już złoto-bursztynowo-platynową. Ten tekst jest dla mnie bardzo ważny.
GALA: Brzmi jak życiowe credo.
MAGDA UMER: Może to jest moje credo, zawołanie. Bo ja późno odkryłam, że jest cudnie. Kiedyś myślałam, że jest beznadziejnie.